W przeddzień 80. rocznicy rzezi wołyńskiej na kolejnej edycji „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami” gościł Witold Szabłowski – autor „Opowieści z Wołynia”. Wydarzenie odbyło się w Miejskiej Bibliotece Publicznej, poprowadził je Robert Mazurek.
Książka jest reportażem na temat wydarzeń z 1943 roku – oryginalnym i potrzebnym, bo ukazującym okrucieństwo rzezi wołyńskiej z perspektywy Ukraińców, którzy w tych nieludzkich wydarzeniach okazali się bohaterami, ratując Polaków z narażeniem własnego życia. Publikacja ukazuje grozę wojny – całe jej okrucieństwo i bestialstwo morderców, ale punkt wyjścia – to dobrzy ludzie, który nie stracili człowieczeństwa w tych warunkach. Jak przyznał na wstępie autor, z tematem Ukraińców, którzy w czasie rzezi wołyńskiej, ryzykując własne życie pomagali Polakom, zetknął się, czytając m.in. opublikowaną przez IPN Kresową Księgę Sprawiedliwych. Zawarte tam informacje były dosyć zdawkowe. Zaintrygowany nimi chciał to opisać szerzej, chciał zrozumieć ich motywacje a także, co się stało z tymi ludźmi. Osiem lat jeździł na Wołyń, szukając Ukraińców, którzy pomagali Polakom, poznawał ich losy.
Przytoczył przykłady takich dramatycznych, wstrząsających historii. Syn mieszanego małżeństwa (matka Polka, ojciec Ukrainiec) wstąpił do UPA, od banderowców dostał rozkaz zabicia matki. Ojciec się o tym dowiedział, zdołał uciec z żoną do Polski. W wiosce Połapy połowa mieszkańców wstąpiła do UPA, połowa broniła Polaków, ryzykując, że stracą życie z rąk sąsiadów i pobratymców. I jeszcze inny przykład: Ojciec miał dwóch braci banderowców, którzy namawiali go i zastraszali, by jeździł z nimi na „akcje”. Cały rok 1943 rok udawał pijanego, kazał żonie rozpowiadać po wsi, że jest pijakiem i łajdakiem.
Szura z okładki twarzą pojednania polsko-ukraińskiego
Na okładce „Opowieści z Wołynia” widnieje zdjęcie Szury. To niezwykła Ukrainka z Wołynia – Ołeksandra Wasiejko z Sokoła. Jako pierwsza otrzymała z rąk Prezydenta Andrzeja Dudy medal Virtus et Fraternitas – przyznawany od 4 lat Ukraińcom, którzy ratowali Polaków. W 1943 oku jej ojciec był zmuszany przez banderowców do przyłączenia się do ataku na Ostrówki Wołyńskie i Wolę Ostrowiecką, ale im odmówił. Tłumaczył, że nie ma jednego oka, na drugie słabo widzi, więc może omyłkowo strzelać do swoich. Kiedy banderowcy zaatakowali, pomagał Polakom: własną furmanką, kogo mógł, woził w kierunku Bugu. Za rzeką byli już bezpieczni. Tych, którym nie udało się pomóc, chował w tajemnicy. Miejsca pochówku pokazał córce – Ołeksandrze, gdy ta miała 7 lat. Rodzice mówili jej, że Polacy to byli dobrzy ludzie, przyjaciele, dobrze się z nimi mieszkało. Na Wołyniu jest zwyczaj, że nosi się zmarłym jedzenie na groby. Gdy ojciec jej przywoził cukierki, dziewczynka nosiła je na groby Polaków, bo wiedziała, że tam są pochowane dzieci.
Jednym z miejsc, którym opiekowała się Pani Szura, było tzw. Trupie Pole. Po przeprowadzonej ekshumacji okazało się, że na 230 pochowanych tam ofiar rzezi – 150 to były dzieci. – Może kolejne ekshumacje wstrzymano ze względu na to, co tam znaleziono, bo okazało się, że polskie opowieści o Wołyniu są prawdą, choć wcześniej niedowierzano, że to mogła być tak okrutna rzeź. I nagle się okazało, że wystarczy otworzyć pierwszą mogiłę, by poznać prawdę – odnaleźć w niej kobiety i dzieci – podsumował opowieść Witold Szabłowski.
Wokół wioski, w której mieszka Pani Szura, znajduje się siedem zbiorowych mogił. Jest ona jedyną osobą, która dba o te groby, o pamięć, o prawdę i dusze zamordowanych. Robi to od 70 lat. Wbrew sąsiadom, którzy zarzucają jej mówienie nieprawdy o rzezi na Polakach. Ona wie lepiej, co roku uczestniczy w obchodach wspólnie z Polakami. Próbowała do modlitwy namówić księdza prawosławnego, ale ten się nie zgodził, więc przestała chodzić do cerkwi. Chodzi do polskiego kościoła, zegarek ma ustawiony na polski czas, wita się po polsku. Gdy na jej „dzień dobry” Ukraińcy odpowiadają po ukraińsku, mówi: „Uczcie się polskiego, jeszcze się wam przyda”.
„Od 70 lat modlę się codziennie, żeby między Polską a Ukrainą był zawsze pokój. Wiem, co spotkało Polaków na Wołyniu, dlatego codziennie rozmawiam z duszami zabitych i codziennie ich o to proszę. Módlcie się ze mną o pokój, żeby nic nigdy już nas nie podzieliło. Tata mi mówił, że Polacy i Ukraińcy to siostry i bracia, nie wolno nam o tym zapomnieć, zwłaszcza w takich trudnych czasach” – wyznała Ołeksandra. – Pani Szura jest dla mnie twarzą pojednania polsko-ukraińskiego. Nie znam drugiej osoby, która by 70 lat chodziła na groby nieznanych jej ludzi, tylko dlatego, że uważa, iż to jest ważne” – powiedział Witold Szabłowski.
Historia Hani – Polki ocalonej przez Ukraińców
Pani Hania została jako jedyna uratowana z wioski Gaj, której mieszkańców banderowcy wymordowali w sierpniu 1943 roku. Następnie zmusili ukraińskich mieszkańców odległej o 2 km wsi Kaszówka do pochowania ofiar. Ci znaleźli wśród pomordowanych 2-letnią żywą dziewczynkę. Odbyli naradę, w czasie której Ołeksander Jaszczuk powiedział: „Jak ją zostawimy, przestaniemy być ludźmi”. Mimo zagrożenia, że gdy ją ocalą, banderowcy spalą albo wybiją mieszkańców, zabrali ją do swej wioski, zaadoptowali ją Fedor i Kataryna Bojmistrukowie. Mimo że cała wioska znała historię dziewczynki, nikt ich nie wydał, mieszkańcy chronili rodzinę i Hanię, która swą historię po kawałku zaczęła poznawać już jako osoba dorosła. Kobieta uważa, że miała wspaniałych rodziców i piękne życie. Nie marzy o tym, by wyjechać do Polski, ale pragnęłaby poznać imię swej biologicznej matki.
Z Wołynia pochodził również Mirosław Hermaszewski. Cudownie ocalony z rzezi prosił Witolda Szabłowskiego o przywiezienie ziemi z jego rodzinnej wioski. Nie miał odwagi odebrać ją za życia, ale życzył sobie, by włożono mu ją do trumny.
„Opowieści z Wołynia” mostem pojednania
– Miałem nadzieję, że ta książka może się okazać mostem między Polską a Ukrainą. Na Ukrainie jest wiele książek poświęconych OUN-UPA, ale nie ma w nich ani słowa o roku 1943. W mojej książce jako jedynej opublikowanej po ukraińsku w kontekście Wołynia pojawia się słowo „ludobójstwo”. Ukraińcy zastępują je określeniem tragedia wołyńska. Tragedia to by była, jakby meteoryt spadł. Mamy do czynienia z akcją zaplanowaną 10 lat wcześniej, tylko czekano na odpowiedni moment. W 1943 roku ten moment przyszedł – podkreśla Witold Szabłowski. Dodaje, że mówi to jako osoba, dla której Ukraina jest ważna, bliska, życzy Ukraińcom jak najlepiej – by wygrali wojnę, zaangażowany był w wolontariat, jeździł z pomocą, woził ludzi, przyjął w domu w sumie kilkudziesięciu uchodźców.
Ale dodaje, że jest wiele „kości niezgody”. Oprócz unikania mówienia wprost o ludobójstwie, jest nią także m.in. kult Bandery, który urósł do niewyobrażalnych rozmiarów. Na temat kultu Bandery rozmawiał z Grzegorzem Motyką – najwybitniejszym specjalistą od spraw wołyńskich. Historyk powiedział, że jeśli Ukraina ciąży ku Zachodowi, chce wejść do UE i NATO, to pod znakiem Bandery im się to nie uda, bo choć jest on dla współczesnych Ukraińców symbolem walki o niepodległość Ukrainy, Bandera był antypolski, antysowiecki, ale też był antysemitą. – Nie da się z taką postacią na sztandarze ciążyć ku Zachodowi – skomentował Witold Szabłowski.
Dobry czas na pojednanie polsko-ukraińskie
– Obecnie jest dobry czas na pojednanie między Polakami a Ukraińcami. Polacy pomagają Ukraińcom, a ci przekonują się, że Polacy nie chcą Lwowa, Wołynia. Zmienia się ich nastawienie – mówił Witold Szabłowski. Wojenne doświadczenia spowodowały większą otwartość. Na porządkowanie grobów przychodzi coraz więcej Ukraińców. Autor „Opowieści z Wołynia” opowiada o spotkaniu z mężczyzną, który pochodzi z Buczy i stracił tam kogoś bliskiego. Wyznał, że dopiero teraz zrozumiał, o co chodzi Polakom. Witold Szabłowski wskazał, że negatywnym zjawiskiem są próby konfliktowania Polski z Ukrainą przez Rosję. – Im bardziej my się konfliktujemy, tym bardziej cieszy się z tego Rosja, bo wie, że Polska i Ukraina razem mogą być potęgą. Dlatego od 400 lat rozbijają naszą jedność. Dla bezpieczeństwa Polski jest ważne, by Ukraina wygrała wojnę z Rosją.
Obecnie jednak nie można poprzestać na pięknych słowach czy deklaracjach. – One już padały, Poroszenko klękał przez pomnikiem rzezi wołyńskiej, były listy biskupów, intelektualistów. Dobrze, że są te piękne słowa, ale ja czekam na czyny. Pierwszym czynem powinno być rozpoczęcie ekshumacji.
Leon Popek, który wykonał trzy pierwsze – i jedyne jak dotąd ekshumacje, stwierdza w wywiadzie zawartym w książce, że na pełne ekshumacje wszystkich ofiar rzezi wołyńskiej potrzeba by było 600 lat. Pora, by ten proces rozpocząć. Po słowach czas na czyny – to jest moje stanowisko – spuentował Witold Szabłowski.
Na „Radzyńskie Spotkania z Podróżnikami” zaprosił Burmistrz Radzynia Podlaskiego Jerzy Rębek oraz Starosta Radzyński Szczepan Niebrzegowski, a także organizatorzy: Radzyński Ośrodek Kultury i działające przy nim Radzyńskie Stowarzyszenie „Podróżnik”. Sponsorami wydarzenia byli: firma drGerard, Nadleśnictwo Radzyń Podlaski, Przedsiębiorstwo Usług Komunalnych oraz Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej w Radzyniu Podlaskim. Patronat nad spotkaniem objął ogólnopolski miesięcznik „Poznaj Świat”, portal Kocham Radzyń Podlaski, Telewizja Radzyń, Biuletyn Informacyjny Miasta Radzyń i Informator Powiatowy.
Anna Wasak
Fot. Tomasz Młynarczyk