W związku z rozpoczęciem tworzenia ekspozycji stałej Izby Pamięci „Warszawska 5a” znajdującej się w byłym areszcie Gestapo i UB w Radzyniu zwracamy się z apelem do osób posiadających wiedzę, materiały, pamiątki związane z osobami, które były tam więzione, o kontakt z Radzyńskim Ośrodkiem Kultury (tel. 606-234-320 lub e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.).
W ostatnim czasie, dzięki uprzejmości Wójta Gminy Komarówka Podlaska Ireneusza Demianiuka udało nam się rozmawiać z Władysławem Wołodką – więźniem aresztu oraz uczestnikiem ataku na budynek Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, który miał miejsce w noc sylwestrową z 31 grudnia 1946 r. na 1 stycznia 1947 r.
Władysław Wołodko - uczestnik ataku na budynek PUBP, więzień radzyńskiej katowni
Mieszkaniec Komarówki Podlaskiej Władysław Wołodko urodził się w 1927 roku. Ma 95 lat, ale zachował do dziś wspaniała kondycję fizyczną i bardzo dobrą pamięć. Ze szczegółami wspomina wydarzenia, w których uczestniczył jako bardzo młody człowiek. Został łącznikiem Oddziału Partyzantów 34 pułku piechoty, gdy miał zaledwie 13 lat, nie skończył 20, gdy wziął udział w próbie odbicia więźniów radzyńskiego PUBP, a wkrótce sam został więźniem katowni na ul. Warszawskiej 5a.
Gdy wybuchła wojna miał zaledwie 12 lat, ojczym w 1939 r. dostał się do niewoli niemieckiej, w 1940 r. zmarł dziadek, odtąd, jako 13-latek został głową 6-osobowej rodziny i gospodarzem na 10-hektarowym gospodarstwie, z licznym inwentarzem. Te role godził z uczęszczaniem do szkoły a wkrótce także… z partyzantką. Wciągnął go do niej miejscowy agronom Wojciech Bartosik (ps. „Szczyt”), który oficjalnie zajmował się ściąganiem kontyngentów, do czego pożyczał od Wołodków konie, ale też był oficerem Wojska Polskiego, dowódcą Oddziału Partyzanckiego 34 pp. AK. W jego oddziale chłopiec pełnił rolę gońca, przekazywał meldunki, transportował partyzantów na akcje. W tym czasie nie brał udziału w walkach.
Atak na budynek PUBP w Radzyniu, próba odbicia więźniów
Po wejściu Sowietów szybko okazało się, że to nie żadne wyzwolenie, ale nowa, nawet gorsza okupacja. Nadal trwały aresztowania, rozstrzeliwania, wywózki w głąb Związku Sowieckiego. Represje dotyczyły nie tylko kadry dowódczej, ale także szeregowych żołnierzy AK, inteligencji i chłopów. Nałożono na gospodarstwa kontyngenty, szerzyły się rabunki. Gdy Armia Czerwona poszła na zachód, pozostawiała funkcjonariuszy NKWD i UB. Masowy terror organów komunistycznej bezpieki wymuszał na żołnierzach polskiego podziemia niepodległościowego powrót do konspiracji i konieczność kontynuowania walki. Zalążkiem antykomunistycznej konspiracji w powiatach radzyńskim, bialskim i łukowskim stali się żołnierze 34. i 35. pułku piechoty AK. Komendantem Obwodu WiN Radzyń Podlaski (obejmującego wymienione wyżej powiaty), aż do 1947 r. pozostawał kpt. Leon Sołtysiak „James”. To on między innymi opracował plan i przeprowadził atak na PUBP w Radzyniu w noc sylwestrową 1946 r., której celem było uwolnienie setki więźniów przetrzymywanych w tym czasie w areszcie na ul. Warszawskiej 5a.
W akcji wziął udział również Władysław Wołodko ps. Iryd”, który wstąpił do partyzanckiego oddziału dowodzonego przez „Szczyta”. 17 lutego 1945 r. złożył przysięgę przed trzema dowódcami: Wojciechem Bartosikiem ps. „Szczyt”, Jerzym Skolińcem ps. „Kruk” oraz por. Wacławem Stelmaszukiem ps. „Marny”.
Wydarzenie z nocy sylwestrowej z 31 grudnia 1946 r. na 1 stycznia 1947 r. do dziś ma przed oczyma.
Placówkę miały zaatakować połączone oddziały WiN Obwodu Radzyń Podlaski i Obwodu Włodawa (pod dowództwem Leona Taraszkiewicza „Jastrzębia”). Punkt zbiórki wyznaczono na lotnisku w Maryninie o północy. – Oddziały „Szczyta” i „Jastrzębia” były na miejscu o czasie. Zebrało się tam ponad 350 osób. Jednak część oddziałów nie dotarła na miejsce z powodu awarii samochodu. Czekaliśmy w chłodzie i deszczu. Jastrząb był bardzo zdenerwowany, chodził nerwowo – wspomina Władysław Wołodko. – Po dwugodzinnym oczekiwaniu wyruszyliśmy w stronę Radzynia – kontynuuje opowieść. Każda grupa miała wyznaczone inne zadanie: dowodzona przez „Jurka” (Jerzy Skoliniec) i „Płomienia” (Jan Grudziński) miały osłaniać budynek szkoły obsadzony przez żołnierzy KBW, zadaniem bojówki „Kuli” (Antoni Grochowski) było zajęcie poczty i zniszczenie centrali telefonicznej. Natomiast plutony z rejonu VIII pod dowództwem por. „Marnego” (Wacław Stelmaszuk) i z rejonu II pod dowództwem por. „Roli” (Piotr Waszczuk) miały za zadanie ubezpieczanie całej akcji od strony Łukowa, Radzynia, Międzyrzeca i Parczewa. Najważniejszym zadaniem było opanowanie aresztu PUBP i uwolnienie więźniów. – Byłem w grupie dowodzonej przez „Jastrzębia”, która miała zdobyć budynek aresztu – mówi Władysław Wołodko. Atak rozpoczął się spod dzwonnicy, która jest jednocześnie bramą. Doszło do wymiany ognia. Do dziś w kracie dzwonnicy widać liczne ślady po kulach. Żołnierze WiN mieli przy pomocy min wysadzić ścianę budynku i dostać się do wnętrza. Okazało się, że jedna mina była za słaba, wyrwała tylko mały otwór w ziemi, pozostałe miały zamoknięte spłonki i w ogóle nie wybuchły. Wobec tego „Jastrząb” zarządził odwrót. Po drodze walczył z UB, m.in. pod Okuniewem. Zginął 3 stycznia.
Pobyt w katowni na ul. Warszawskiej 5a
Władysław Wołodko, biorąc udział w próbie odbicia więźniów nie przypuszczał, że szybko sam jako więzień trafi do radzyńskiej katowni.
W pierwszych dniach 1947 r. czuł, że ubecy zaczęli mu deptać po piętach. W styczniową sobotę przyjechał do domu, żeby zmienić bieliznę, koszulę. Okazało się, że UB otoczyło dom. Matka odruchowo wsunęła do pieca wojskowe ubranie Włodzimierza, ten szybko ubrał się w odzież cywilną. Do przestraszonych domowników dotarło walenie w drzwi i wykrzyczane pytanie: – Czy tu mieszka Włodzimierz Wołodko?! – Nie, Walma – odpowiedział ojczym Władka. Nagle pod wpływem silnego pchnięcia drzwi ustąpiły. – On tu jest! – wpadając do mieszkania krzyknął Mietek Kowalczyk, młody ubek, kolega szkolny Wołodki.
Władek próbował wyskoczyć przez okno, ale inny ubek już tam był. – Dziabnął mnie czymś po głowie, rozciął mi skórę nad okiem, krew zalała mi twarz, jeszcze mam po tym bliznę – pan Władysław wskazuje na bladą kreskę przecinającą prawą brew. – Matka narobiła gwałtu, a oni pytają mnie o… niemiecki karabin.
Ubecy przewieźli go do aresztu śledczego w Radzyniu. Siedział tam trzy miesiące i tydzień. Nie chce tego czasu wspominać, z oporami też bierze do ręki album o katowni i napisach wydrapanych na ścianach przez więźniów.
Na zadane pytania odpowiada zdawkowo. Warunki w areszcie były straszne, brud, ciasnota, po 6-10 siedzieli w małych celach na betonowej podłodze, bez łóżek, nawet stołków. Z pokojów przesłuchań, które znajdowały się nad celami, dochodziły krzyki przesłuchiwanych i katowanych współwięźniów, a z zewnątrz – salwy dokonywanych egzekucji.
Podczas przesłuchań żądano od niego informacji, gdzie schował poniemiecki karabin. – Tłukli mnie gumową pałą. Po czterech czy pięciu przesłuchaniach dali mi spokój – dodaje, że miał szczęście: wobec innych więźniów stosowali wymyślne tortury, np. wieszali za nogi i tłukli po piętach. Widział potłuczone, pokaleczone, zakrwawione stopy. Więźniowie zachowywali się wstrzemięźliwie, bo znali zasady konspiracji: nie zwierzali się ze swej biografii, działalności podziemnej, nie opowiadali o stosowanych wobec siebie torturach, gdyż wiedzieli, że w celach siedzą z nimi konfidenci. Ale też wspomina, że rozstrzeliwano więźniów w pobliżu budynku aresztu, na terenie gdzie dawniej znajdował się teren trawiasty, a obecnie stoją bloki osiedla Bulwary. Jednemu z nich – Jabłońskiemu udało się uciec spod lufy. Ubek kazał mu wykopać sobie grób. Więzień otrzymał do rąk szpadel, wykorzystał moment nieuwagi kata, walnął go tym szpadlem w głowę i uciekł. Zanim się zorientowano, był już daleko. Odtąd na egzekucje wysyłano ze skazańcem dwóch katów.
Wobec Władysława oficer śledczy Kozłowski zastosował taryfę ulgową: może dlatego, że był on wówczas najmłodszym – niespełna 20-letnim więźniem, może dlatego, że wiedział, iż wkrótce ogłoszona zostanie amnestia. A z jego wspomnień nie wynika, że ubecy wiedzieli o jego działalności w oddziale partyzanckim, pytali go tylko o poniemiecki karabin. – Po co mam cię tłuc, zaraz będzie amnestia, to i tak karabin oddasz – powiedział do niego Kozłowski po kilku przesłuchaniach. Wyraził się nawet o swoich kompanach-ubekach z pogardą, że to „ciemny element”. Sam był podobno nauczycielem. Na ostatnim przesłuchaniu kazał mu napisać w zeznaniu, że źle przechowywał karabin, wskutek czego ten się zniszczył, akowcy mu go zabrali, a jego samego pobili. Po tym nie był wzywany na przesłuchania. Współwięźniowie nawet na niego podejrzliwie patrzyli, ale siedzący w tej samej celi kowal z Rudna – Parulski zapewnił ich, że Wołodko jest pewnym człowiekiem.
I rzeczywiście, po ogłoszeniu amnestii został wypuszczony, karabin oddał. – Ale i tak potem miałem kłopoty – wyznaje pan Władysław i dodaje, że jeszcze długo po zwolnieniu chował się przed UB i ORMO.
Fot. Robert Mazurek